Witajcie,
bardzo dawno nie prowadziłem żadnej relacji z czego zapewne się bardzo cieszyliście 🙂 ale uznałem że dość już sobie ode mnie odpoczęliście i czas wznowić tortury wizualno-słowne moimi wątpliwej jakości merytorycznej wytłoczynami 🙂
Jakiś czas temu zachciało mi się jakiegoś żaglowca, a że nie przewidywałem że nie wiadomo skąd pojawi się nie wiadomo jak wielki zapas wolnego czasu, musiałem wybrać raczej coś niewielkiego i mało skomplikowanego. Wybór padł początkowo na Ninę, ale że jest w Shipyardzie razem z Santa Marią postanowiłem przerzucić się na Pintę.
Nigdy nie przemawiała do mnie nietypowa skala 1:96 więc przeskalowałem sobie model na 1:100
Nie będę opisywał każdego etapu budowy, bo z mojego paćkania raczej nikt żadnej cennej wiedzy nie wyniesie, powiem tylko że model skleja się elegancko. Wszystko pasuje jak ulał i nawet części które wydawać by się na początku mogło są nie podparte, później przy sklejaniu następnych etapów świetnie znajdują się w sąsiedztwie nowych części i układają w całość. Jedyny mankament który troszkę niepotrzebnie utrudnia mi pracę to opis grubości wymaganych podklejeń nie przy numerze części - do czego do tej pory byłem przyzwyczajony, ale przy rysunkach montażowych. Ale to drobny niuansik i da się z tym żyć.
Oki, dość ględzenia, czas na zdjęcia:
Pięknie się zapowiada.
Myślałem że uda się więcej skleić, ale jednak trochę zeszło na dopasowywanie tych warstw, niemniej zajawka kasztelu dziobowego (bo tak to chyba się nazywa) powstała: